Ja w ogóle mam dużo szacunku dla tłumaczy, zwłaszcza tych, którzy podejmują się zadań mało spektakularnych. Zawsze znajdzie się ktoś, kto przetłumaczy jakiś amerykański bestseller, niezależnie od jego rangi artystycznej, ale tłumaczyć np. literaturę starożytną? A jednak jest sporo nowych przekładów. Ktoś chce dowiedzieć się czegoś z pierwszej ręki o Aleksandrze Wielkim? Proszę bardzo, jest
Anabasis Arriana. Trzeba sprawdzić, jak Grecy wyobrażali sobie początki świata? Można sięgnąć do Hezjoda po polsku. Ossolineum i De Agostini wydali po 2004 roku całą serię
Arcydzieł Kultury Antycznej, częściowo wznowień, częściowo nowych tłumaczeń. To samo dotyczy spraw znacznie nam bliższych, ale spisanych po łacinie. Kronika Galla Anonima, Wincentego Kadłubka,
Roczniki Długosza … Bez żadnej tam archaizacji językowej, wszystko przetłumaczone gładką, współczesną, łatwo przyswajalną polszczyzną, nic, tylko siąść i czytać.
Są zresztą tłumacze, których rolę trudno przecenić. Tadeusz Boy-Żeleński i jego gigantyczny wysiłek tłumaczenia literatury francuskiej, od
Pieśni o Rolandzie po Prousta. Aniela Zagórska, która przetłumaczyła całego (podobno) Conrada. Bronisław Zieliński i jego tłumaczenia literatury amerykańskiej – Hemingway, Steinbeck, Capote, Melville, J. Jones, R. P. Warren. Maciej Słomczyński – Szekspir, wiadomo, ale nie tylko, gdyż również Milton, Chaucer i Carroll. Zofia Chądzyńska – nie wiadomo, czy bez jej tłumaczeń Borgesa i Cortazara w ogóle zacząłby się w Polsce boom literatury iberoamerykańskiej. Cokolwiek by sądzić o jakości poszczególnych tłumaczeń i jakkolwiek by je krytykować, to byli ludzie, którzy nie reagowali na zasadzie prostego odruchu (dobrze się sprzedaje w Ameryce? – no to tłumaczymy!), lecz wybierali bardzo świadomie, starając się, żeby czytelnicy w Polsce mieli kontakt z literaturą światową z naprawdę wysokiej półki, albo żeby byli
au courant ważnych zjawisk w bieżącym życiu literackim. Według własnego, subiektywnego oczywiście, zdania.
Tak więc nie sprowadzałabym rozmowy o roli i znaczeniu tłumaczy do takiej dosyć utylitarnej kwestii, czego można się nauczyć na tekstach i ile w tym zasługi autora, a ile tłumacza.
A zupełnie niedawno – kiedy w roku 2009 Herta Mueller, której pisarstwo zresztą mi się nie podoba, dostała nagrodę Nobla, mało kto wiedział, kim ona jest. A jednak do tego czasu wydano w Polsce siedem jej książek, w tym pięć w tłumaczeniu Katarzyny Leszczyńskiej. Miała wyczucie, kobieta
