16

Latest post of the previous page:

Dla zwykłego czytelnika tak. Ale my, tu na tym forum, nie jesteśmy tylko zwykłymi czytelnikami.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

17
Dla zwykłego czytelnika tak. Ale my, tu na tym forum, nie jesteśmy tylko zwykłymi czytelnikami.
Dla Ciebie, potencjalnego (choć może już nie potencjalnego?) tłumacza, to może być ważne. Dla zwykłego i niezwykłego czytelnika, jak i pisarza, piszącego w języku ojczystym, to jest problem wydumany. Piszę w języku ojczystym, więc nie sięgam po książki angielskojęzyczne (no chyba, że dla przyjemności, choć znam lepsze), a uczyć się pisania mogę jedynie z tłumaczeń, czyż nie? Dlatego niespecjalnie interesuje mnie, na ile tłumacz napisał daną książkę, byle mógłbym z tego tłumaczenia coś wynieść.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

18
Ja w ogóle mam dużo szacunku dla tłumaczy, zwłaszcza tych, którzy podejmują się zadań mało spektakularnych. Zawsze znajdzie się ktoś, kto przetłumaczy jakiś amerykański bestseller, niezależnie od jego rangi artystycznej, ale tłumaczyć np. literaturę starożytną? A jednak jest sporo nowych przekładów. Ktoś chce dowiedzieć się czegoś z pierwszej ręki o Aleksandrze Wielkim? Proszę bardzo, jest Anabasis Arriana. Trzeba sprawdzić, jak Grecy wyobrażali sobie początki świata? Można sięgnąć do Hezjoda po polsku. Ossolineum i De Agostini wydali po 2004 roku całą serię Arcydzieł Kultury Antycznej, częściowo wznowień, częściowo nowych tłumaczeń. To samo dotyczy spraw znacznie nam bliższych, ale spisanych po łacinie. Kronika Galla Anonima, Wincentego Kadłubka, Roczniki Długosza … Bez żadnej tam archaizacji językowej, wszystko przetłumaczone gładką, współczesną, łatwo przyswajalną polszczyzną, nic, tylko siąść i czytać.
Są zresztą tłumacze, których rolę trudno przecenić. Tadeusz Boy-Żeleński i jego gigantyczny wysiłek tłumaczenia literatury francuskiej, od Pieśni o Rolandzie po Prousta. Aniela Zagórska, która przetłumaczyła całego (podobno) Conrada. Bronisław Zieliński i jego tłumaczenia literatury amerykańskiej – Hemingway, Steinbeck, Capote, Melville, J. Jones, R. P. Warren. Maciej Słomczyński – Szekspir, wiadomo, ale nie tylko, gdyż również Milton, Chaucer i Carroll. Zofia Chądzyńska – nie wiadomo, czy bez jej tłumaczeń Borgesa i Cortazara w ogóle zacząłby się w Polsce boom literatury iberoamerykańskiej. Cokolwiek by sądzić o jakości poszczególnych tłumaczeń i jakkolwiek by je krytykować, to byli ludzie, którzy nie reagowali na zasadzie prostego odruchu (dobrze się sprzedaje w Ameryce? – no to tłumaczymy!), lecz wybierali bardzo świadomie, starając się, żeby czytelnicy w Polsce mieli kontakt z literaturą światową z naprawdę wysokiej półki, albo żeby byli au courant ważnych zjawisk w bieżącym życiu literackim. Według własnego, subiektywnego oczywiście, zdania.
Tak więc nie sprowadzałabym rozmowy o roli i znaczeniu tłumaczy do takiej dosyć utylitarnej kwestii, czego można się nauczyć na tekstach i ile w tym zasługi autora, a ile tłumacza.
A zupełnie niedawno – kiedy w roku 2009 Herta Mueller, której pisarstwo zresztą mi się nie podoba, dostała nagrodę Nobla, mało kto wiedział, kim ona jest. A jednak do tego czasu wydano w Polsce siedem jej książek, w tym pięć w tłumaczeniu Katarzyny Leszczyńskiej. Miała wyczucie, kobieta :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

19
rubia pisze:Ja w ogóle mam dużo szacunku dla tłumaczy, zwłaszcza tych, którzy podejmują się zadań mało spektakularnych.
Nikt nie mówi, ze tłumacze robią nieważną robotę i w ogóle nie są ważni. Robią świetną i są potrzebni. Oczywiście ci, którzy robią świetną i tłumaczą książki potrzebne. ;)
rubia pisze:Tak więc nie sprowadzałabym rozmowy o roli i znaczeniu tłumaczy do takiej dosyć utylitarnej kwestii, czego można się nauczyć na tekstach i ile w tym zasługi autora, a ile tłumacza.
Dlaczego nie? Jesteśmy na forum pisarskim. Uczymy się pisać, a nie tłumaczyć lub rozpoznawać dobre/złe tłumaczenia. Dlaczego by nie zastanowić się nad tłumaczeniami z czysto utylitarnego punktu widzenia? Co mi, jako potencjalnemu pisarzowi, da rozkminianie tłumaczeń? Jeszcze jedno: w czym rozkminianie tłumaczeń, jest lepsze dla mojego warsztatu, od rozkminiania tylko książek przetłumaczonych bądź od razu napisanych po Polsku? Bo może po prostu ja czegoś nie zauważam. Może to dobry sposób na poznanie warsztatu itp. tylko, że ja tego nie widzą.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

20
W sumie nigdy nie zwróciłem jakiejś szczególnej uwagi na tłumaczy, choć rzeczywiście odgrywają oni bardzo ważną rolę.
Jedynym tłumaczem, którego nazwisko naprawdę zapamiętałem i urządziłem mu w głowie ołtarzyk jest Piotr W. Cholewa.
Ubóstwiam jego przekłady dzieł Pratchetta, po prostu pełen podziw.

21
Ja zwróciłem uwagę na pana Jerzego Łozińskiego/Ładysława Jerzyńskiego, ze względu na upór w tłumaczeniu nazw własnych, które weszły do użytku i świadomości zbiorowej. Taki upór zwą uporem maniaka :)

23
A dla mnie najlepszy tłumacz to taki, którego nie widać. Nie ma nic gorszego niż topornie przetłumaczona książka.

24
To stwarza podstawę dla dyskusji. Czy tłumacz ma tłumaczyć dosłownie, to co napisał Autor, czy ma prawo do swojej interpretacji?
Władysław "Naturszczyk" Zdanowicz

25
Według mnie, tłumacz powinien interpretować to, co napisał autor, po swojemu, bo dosłowne tłumaczenie może dać gniota a nie dobrą książkę. A dobry tłumacz wie, jak w swojej interpretacji zawrzeć to, co autor chciał przekazać.

26
I tu zgadzam, choć jednocześnie większość Autorów uważa, że tłumacz nie ma prawa igerować w tekst który on napisał, bo to może zmienić zamierzony efekt, jaki chciał osiągnąć.
W związku z powyższym, tłumacz ma być rzemieśnikiem, czy Artystą który poprawie pierwotne dzieło? He he. To dyskusja z cyklu, co było pierwsze. Jajko czy kura?
Władysław "Naturszczyk" Zdanowicz

27
Opowiem wam taką anegdotkę. Jest sobie powieść Milana Kundery "Život je jinde". Kundera zaś jest człowiekiem podobnym do mnie: uważa, że pozjadał wszystkie rozumy, przede wszystkim zaś osobliwie uważa, iż zna wszystkie języki słowiańskie. I lubi opieprzać tłumaczy.

Rzeczona powieść nosi w przekładach tytuł: Life Is Elsewhere, La vie est ailleurs, La vita è altrove czy (po turecku) Yaşam Başka Yerde. Polski tytuł brzmi, jak łatwo zgadnąć, Życie jest gdzie indziej.

Tłumacz, Jacek Ilig, dostał od autora list takiej mniej więcej treści: Szanowny Panie, jest pan absolutnie niekompetentnym tłumaczem. Nawet nie poświęciłem czasu na przejrzenie pańskiego przekładu mojej książki, bo już po tytule widzę, że nie zna się pan na swojej robocie. Tylko niekompetentny, bezmyślny tłumacz przełożyłby jinde w postaci dwóch słów, podczas gdy jest oczywiste, że w każdym przekładzie jinde musi być jednym słowem, jak w oryginale. Żegnam ozięble, Milan Kundera.

Czy Jacek Ilig próbował Kunderze tłumaczyć, że po polsku nie da się przełożyć jinde w postaci jednego słowa, nie wiem. No ale co tu mamy? Tłumaczenie dosłowne czy jednak interpretację dokonaną przez tłumacza? Ot, zagwozdka.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

28
Już samo tłumaczenie jest ingerencją w tekst. A czy ingerencja będzie udana, zależy od zdolności tłumacza. Dobre tłumaczenie to sztuka. Tak że tłumacz to rzemieślnik wykonujący pracę artystyczną.

Po turecku to też dwa słowa a można byłoby i przetłumaczyć w jednym. Książki nie czytałam, trudno mi się więc wypowiadać, ale mam wrażenie, że tytuł składający się z trzech wyrazów ma jakąś poetykę, czterowyrazowy już ma inny rytm. Każde tłumaczenie opiera się wpierw na własnej interpretacji, bo czytając tekst, najpierw filtrujemy go przez nasze doświadczenia, wiedzę. Jak dla mnie tłumaczenie Kundery było dosłowne plus niewłaściwa interpretacja tego, co autor miał na myśli. No, ale to taka moja zgaduj zgadula :)

30
Ebru pisze:Jak dla mnie tłumaczenie Kundery było dosłowne plus niewłaściwa interpretacja tego, co autor miał na myśli. No, ale to taka moja zgaduj zgadula :)
Nie zrozumiałaś zagwozdki. Jak słusznie zauważył kolega wyżej, tego NIE DA SIĘ powiedzieć po polsku w trzech słowach. Tłumacz nie mógł się zbliżyć do oryginału jeszcze bardziej. Bo mógłby napisać coś w stylu "Życie jest ówdzie" czy "Życie jest indziej" - ale to dopiero byłaby interpretacja.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

31
To się da powiedzieć, ale przy tłumaczeniu z większą dozą interpretacji a nie przy dosłownym tłumaczeniu. Pytanie, czy dosłowne tłumaczenie jest lepsze a interpretacja czymś złym?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kreatorium”